To był gorący styczeń. W 1981 roku pamiętny strajk generalny w województwie bielskim, z centralnym punktem w bielskiej "Bewelanie", ogarnął masowo zakłady pracy. W największym w dziejach regionu proteście wzięło udział ponad 200 tysięcy osób.
{Play}
Jak wspominają uczestnicy tamtych wydarzeń, po 27 stycznia, kiedy rozpoczął się strajk, pracowały jedynie nieliczne zakłady, głównie obsługujące telekomunikację, koleje, zaopatrzenie. Działała też służba zdrowia. Chodziło o to, by i tak już mocno udręczonym warunkami codzienności mieszkańcom nie utrudniać życia.
Jednak nie poprawa materialnych warunków ich życia była strajkowym postulatem. Stały się nim prawda i uczciwość – wartości, którym sprzeniewierzyli się ludzie władzy.

               

– Chodziło o to, że nie chcemy takiej władzy ani tu, ani w całej Polsce, dlatego też cała Polska obserwowała z uwagą to, co działo się w Bielsku-Białej i okolicy ­– wspomina Henryk Juszczyk, członek Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego i jeden z sygnatariuszy zwycięskiego dla protestujących porozumienia z Komisją Rządową.
Strajk był trudny i ryzykowny: nie chodziło w nim o ekonomię, płace czy poprawę warunków pracy. Był buntem przeciwko nadużyciom ludzi aparatu władzy, dlatego strajkujący byli zaciekle atakowani przez tę władzę. Prasa i telewizja prześcigały się w krytyce, padały groźby siłowej interwencji wojska, a mimo to protest trwał i dołączały do strajku kolejne zakłady.
– Warto mówić i przypominać o podstawowych wartościach, o które upomnieli się robotnicy na Podbeskidziu, broniąc prawdy, sprawiedliwości zarówno w sali "Bewelany", jak również w pyle, na betonie, w halach fabrycznych. Warto, bo ten strajk był obserwowany nie tylko przez rodziny strajkujących, przez związkowców, ale także był śledzony uważnie w Warszawie przez władze państwowe i partyjne. Żywo interesował się nim także na Watykanie papież Jan Paweł II... – mówi Artur Kasprzykowski z Instytutu Pamięci Narodowej.
Protestujący żądali już od listopada 1980 r. od władzy usunięcia jej skompromitowanych przedstawicieli. Zaczęło się od raportu po rządowej kontroli funkcjonowania bielskiego urzędu wojewódzkiego. Stwierdzenie licznych nieprawidłowości potwierdziło zarzuty, jakie wcześniej stawiali ludzie "Solidarności": o przywłaszczenia majątku, dzielenie talonami na samochody wśród prywatnych znajomych i niekompetencję urzędników. Jednak władze nie chciały rozmawiać o postulatach, a po kilku niezrealizowanych zapowiedziach przyjazdu rządowej delegacji do Bielska-Białej i strajkach ostrzegawczych powstał w styczniu MKS z Patrykiem Kosmowskim, szefem zarządu regionu.

O uczciwą Polskę
Od 27 stycznia rozpoczął się strajk, który stopniowo objął zdecydowaną większość zakładów w województwie, jednak władze nadal nie chciały ustąpić. Pomogła dopiero mediacja przedstawicieli Kościoła, podjęta na prośbę Lecha Wałęsy. Przyjechał bp Bronisław Dąbrowski, sekretarz Konferencji Episkopatu Polski, z biskupami: Czesławem Dominem i Januszem Zimniakiem z Katowic. Dołączyli też bielscy dziekani. Wczesnym rankiem 6 lutego całonocne negocjacje zakończono, a następnie przedstawiciele MKS i Komisji Rządowej z ministrem Józefem Kępą, podpisali w "Bewelanie" porozumienie, spełniające wszystkie postulaty strajkujących.
Ostatecznie odwołano m.in. sekretarza wojewódzkiego Józefa Buzińskiego, wojewodę Józefa Łabudka, prezydenta Bielska-Białej Mariana Kałonia, komendanta wojewódzkiego MO i wielu innych urzędników. Wkrótce doszło też do odwołania premiera Stanisława Pińkowskiego i wymiany rządu.
– To było wydarzenie bez precedensu: faktyczne wielkie zwycięstwo robotników nad władzą, wywalczone nie w walce o chleb, ale w buncie przeciwko niesprawiedliwości. To słuszny powód do dumy dla mieszkańców Podbeskidzia – uważa Kasprzykowski.