O konspiracyjnym drukowaniu podziemnych wydawnictw na Podbeskidziu wspomina Dariusz Mrzygłód, w stanie wojennym drukarz, a w wolnej Polsce - założyciel drukarni "Dimograf".
- Jak pamiętasz rok 1980 i powstanie „Solidarności”?
- W roku 1980 byłem studentem filii Politechniki Łódzkiej w Bielsku-Białej. I z tego prostego powodu wówczas do „Solidarności” nie mogłem należeć. Przyznam też, że nigdy nie byłem członkiem związku. Byłem za to szeregowym członkiem Niezależnego Zrzeszenia Studentów, a NZS korzystał ze wsparcia „Solidarności”. Samą zaś „Solidarność” traktowałem jako wielki ruch społeczny, który przybliży Polskę do niepodległości. I o ile tylko mogłem, to ją wspierałem.
- Na czym to wsparcie polegało?
- Na samym początku z kolegami z uczelni plakatowaliśmy miasto. Później, gdy przy Zarządzie Regionu powstała Wszechnica Podbeskidzia, wraz z Andrzejem Kabatem włączyliśmy się do jej prac. Tworzyliśmy bibliotekę Wszechnicy, w której gromadziliśmy ukazujące się wtedy wydawnictwa bezdebitowe. Politechnika mieściła się wówczas w gmachu Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika i tam mieliśmy jedno pomieszczenie przeznaczone na ten cel.
- Tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego na politechnice trwał strajk. Brałeś w nim udział?
- Tak, byłem nawet członkiem komitetu strajkowego. Strajk wybuchł w listopadzie 1981 roku, a jego powodem było z jednej strony to, że ustawa o szkolnictwie wyższym nie objęła Wyższej Szkoły Pożarnictwa w Warszawie, z drugiej zaś, że Wyższej Szkole Inżynierskiej w Radomiu narzucono nomenklaturowego rektora i przeciw tej nominacji zastrajkowali radomscy studenci, a ich z kolei poparli studenci z całej Polski. Pamiętam, że ten rektor nazywał się Hebda. Tuż przed stanem wojennym byłem na ogólnopolskim zjeździe strajkujących uczelni, gdzie podjęto decyzję o zawieszeniu strajku. Na bielsko-bialskiej politechnice strajk zawieszono w piątek, a z soboty na niedzielę wprowadzono stan wojenny. Pamiętam jak dziś, że miałem w niedzielę jechać na narty. Wstałem rano włączyłem telewizję i dowiedziałem się, że jest wojna.
- Co było dalej?
- W poniedziałek pojechałem na uczelnię, chociaż wiedziałem, że zajęcia są zawieszone. Uczelnia była otwarta. Spotkałem tam wielu znajomych. Milicja się nami nie interesowała. Mogliśmy swobodnie porozmawiać i zastanowić się, co robić dalej. Pomysłów było wiele, począwszy od partyzantki, a kończąc na biernym oporze. Ale jak to zazwyczaj bywa, na gadaniu się skończyło. Ja z Andrzejem Kabatem doszedłem do wniosku, że należy zacząć wydawać podziemną gazetę, której celem miało być podtrzymywanie oporu wśród ludzi. I tak zrodził się pomysł wydawania „Bibuły”. Redagowałem ją i drukowałem razem z Andrzejem Kabatem. Zamieszczaliśmy w niej teksty, które powstawały z nasłuchu radowego, przedruki z prasy podziemnej, a nawet fragmenty książek. Cała zaś drukarnia mieściła się w… dwóch torbach! Mieliśmy dwie ramki, wałek, matryce białkowe, farbę i małą maszynę do pisania. Nie drukowaliśmy w jednym, stałym miejscu. Braliśmy dwie torby i szliśmy do znajomych, którzy akurat mieli wolną chatę i do powrotu domowników drukowaliśmy. Gazetę kolportowaliśmy naszymi studenckimi kanałami, jak i kanałami Trzeciego Szeregu – podziemnej struktury podbeskidzkiej „Solidarności”.
- Kiedy zaczęliście drukować „Solidarność Podbeskidzia”?
- W czerwcu 1985 roku Grażyna Staniszewska zaproponowała mnie i Andrzejowi Kabatowi druk „Solidarności Podbeskidzia”. Gdy wyraziliśmy na to zgodę, poznała nas z Mietkiem Machowiakiem i Olą Tyrlik. Mietek Machowiak od września 1984 roku drukował „Solidarność Podbeskidzia” i „Tygodnik Mazowsze”. Obie gazety drukowane były metodą sitodruku i miały nakład po 3000 egzemplarzy. Po aresztowaniu Oli Tyrlik – która współpracowała z nami aż do legalizacji „Solidarności” – wynajęliśmy mieszkanie na osiedli Karpackim w Bielsku-Białej i tam przenieśliśmy drukarnię. Ja i Mietek robiliśmy jako drukarze, a Andrzej miał na głowie głównie zaopatrzenie nas w papier. Duży wkład w naszą pracę miały: Ola Tyrlik i Teresa Szafrańska. W tym mniej więcej czasie nawiązaliśmy kontakt z konserwatywnym wydawnictwem „Antyk” z Lublina, które zresztą istnieje do dziś. Na jego zlecenie drukowaliśmy książki. Książki wydawaliśmy w nakładzie od 300 do 1000 egzemplarzy. Wydawaliśmy też znaczki, kalendarze, kartki świąteczne. Było co robić, tymczasem mieszkanie na osiedlu Karpackim zaczynało być coraz mniej bezpieczne, a my mieliśmy dostać od amerykańskich związków zawodowych offset A-4. Dlatego postanowiliśmy zmienić lokal. W tym celu kupiliśmy stary dom, nad Sołą, w Kętach Podlesiu. Z tego okresu pamiętam dwie sytuacje. Otóż offset z Warszawy do Bielska-Białej wiozłem pociągiem w pudle po pralce do prania. Gdy w Bielsku wynosiliśmy „pralkę” z pociągu, natknęliśmy się na patrol milicji. Serce stanęło nam w gardle, ale milicjanci nie zwrócili na nas uwagi, gdyż w tamtym czasie „zdobywanie” towarów w całej Polsce było rzeczą normalną.
- Czy współpracowaliście z innymi wydawnictwami podziemnymi?
- Z tego co pamiętam, nie. Na przełomie roku 1988/89 Janusz Okrzesik, który mocno zaangażował się w ruch Solidarności Polsko-Czechosłowackiej, poprosił nas o przeszkolenie drukarzy z tego kraju. Z tego zlecenia wywiązaliśmy się.
- Czy praca w charakterze drukarza w podziemnym wydawnictwie przydała ci się w normalnym życiu?
- Tak. Na własnych błędach nauczyłem się nowego zawodu i wraz z kolegami z podziemia założyłem drukarnię. Mamy się czym pochwalić. W roku 1990 pracowało nas czterech, teraz spółka zatrudnia sto osób.
rozmawiał Janusz Bargieł
(„CZAS PRÓBY” – wywiad przeprowadzono w 2006 roku)
Drukowane wsparcie
- Szczegóły